Skra Częstochowa przegrała dziś 0:2 na wyjeździe w Szczecinie z miejscowym Świtem Skolwin. Odchodząc jednak od wydarzeń czysto meczowych, warto zwrócić uwagę, że trzeci raz z rzędu całe spotkanie z perspektywy ławki rezerwowych oglądał wychowanek Rakowa Częstochowa – Mateusz Kaczmarek. Czy szkoleniowiec drużyny z Loretańskiej stracił cierpliwość do tego zawodnika?
Mateusz Kaczmarek trafił do Skry Częstochowa ostatniej zimy w ramach wypożyczenia z Wisły Puławy. Po zakończeniu sezonu miał powrócić do Puław, natomiast Skra, kompletując kadrę na sezon 2024/25 postanowiła znów po niego sięgnąć – tym razem ściągając go na stałe. Na początku mogłoby się wydawać, że cała sytuacja związana z brakiem w pełni skompletowanej kadry może pozytywnie wpłynąć na Mateusza, który miał stać się jedną z czołowych postaci nowej drużyny Skry na ten sezon. Tak się jednak nie stało.
Jedyny raz, gdy oglądaliśmy jego pełny 90-minutowy występ w obecnie trwających rozgrywkach, miało miejsce w pierwszej kolejce na meczu z ŁKS-em II w Łodzi, gdzie na pojedynek wybrało się czternastu zdrowych zawodników i Skra nie dokonała żadnej zmiany. Tamten mecz nie był udany dla Skry, ale Kaczmarek nie zrobił nic w tym kierunku, aby to zmienić. Był graczem strasznie irytującym swoją boiskową postawą oraz decyzjami i w jednej z sytuacji doprowadził do furii kapitana zespołu – Piotra Noconia, który donośnym głosem zaintonował niecenzuralne słowa pod adresem Kaczmarka.
Zespół Skry z każdym kolejnym meczem wyglądał na nieco bardziej zgrany i funkcjonował coraz lepiej. Tego jednak nie można powiedzieć o Kaczmarku, którego każdy kolejny występ wyglądał jak kopiuj-wklej Mateusza Kaczmarka z Łodzi. W kolejnych spotkaniach na więcej, niż jedną połówkę od trenera Dariusza Rolaka nie mógł już liczyć. To mogłoby się zmienić w starciu z Pogonią Grodzisk Mazowiecki, bowiem wtedy wyszedł w podstawowym składzie. Tak się jednak nie stało. Kaczmarek znów wywoływał frustrację swoimi decyzjami. Jego styl gry mocno charakteryzuje egoizm i nadmierna wiara we własne możliwości.
Jeśli ktoś popełni jeden, dwa błędy… okej, przecież każdemu się zdarza, potem podejmie lepszą decyzję… No nie w przypadku Kaczmarka. On popełni błąd i dalej brnie w to samo. Jego decyzyjność jest na bardzo niskim poziomie i niejednokrotnie prowadziła do kilku strat, odbierając Skrze szasnę na kreowanie i budowanie akcji w ataku pozycyjnym, jednocześnie tworząc potencjalne zagrożenie dla swojego zespołu. To nie podobało się szkoleniowcowi Skry Częstochowa, który w spotkaniu z Pogonią Grodzisk Mazowiecki, postanowił ściągnąć Kaczmarka z boiska jeszcze przed upłynięciem pierwszych 45. minut, a postawił na późno ściągniętego do klubu Macieja Wróbla z tego samego rocznika. Od tamtego momentu nie oglądaliśmy występów 21-latka, który trzy kolejne mecze przesiedział na ławce rezerwowych.
A więc problemem jest głowa? Dużo na to wskazuje. Przypomnijmy, że jest to zawodnik, który swojego czasu wypracował uznanie trenera Marka Papszuna, pod którego wodzą, Mateusz Kaczmarek zadebiutował w PKO BP Ekstraklasie w sezonie 2019/20. Jego historia z Rakowem nie potoczyła się jednak zbyt po jego myśli i odszedł z klubu. Dużo można usłyszeć na temat mentalności tego zawodnika i można spotykać się z opiniami, które wprost sugerują, że głowa nie dojechała. A być może, gdyby dojechała, to nie oglądalibyśmy Kaczmarka na poziomie drugoligowej Skry Częstochowa, tylko gdzieś wyżej. Niemniej ma dopiero 21-lat i ostatni dzwonek na coś więcej, niż druga liga jest jeszcze przed nim, a nie za nim. Czas jednak pokaże.
Kilka miesięcy temu mieliśmy okazję przeprowadzić dłuższą rozmowę z Mateuszem Kaczmarkiem. W niej wypowiedział między innymi takie słowa: – Otoczka piłki nożnej nie jest taka łatwa, jak to się może wydawać z zewnątrz. Ludzie, którzy się nie znają myślą po prostu, że zawodnik wychodzi, gra i bierze za to mniejsze lub większe pieniądze. Na pewno uważam, że potrzeba dużo poświęcenia, jeżeli chodzi o piłkę nożną. Moje spojrzenie na piłkę jest zawsze takie same. Sprawia mi to dużą przyjemność. Cały czas to kocham.
– Nie ma czegoś takiego, że przychodzę do klubu i jestem smutny. Ja po prostu zawsze przychodzę i daję tę swoją energię. Nawet kolegom z drużyny, jeśli ktoś ma gorszy okres. Ja zawsze przychodzę uśmiechnięty i staram się właśnie tą energią wszystkich zarażać. Spojrzenie na piłkę miałem zawsze takie same. To jest coś co kocham i to, co chcę robić – mówił Kaczmarek w rozmowie dla naszego portalu. Jeśli więc piłka nożna w dalszym ciągu sprawia mu wielką frajdę, czas aby przemyślał pewne rzeczy i rozpoczął nowy rozdział swojej kariery, na którą jeszcze nie jest za późno. Pełna nasza rozmowa z Mateuszem Kaczmarkiem jest dostępna poniżej.