fot. Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa

Szymon Sobol od 2021 roku dba o dobry odbiór widowisk, które fundują nam piłkarze Rakowa Częstochowa. W rozmowie z nami, spiker mistrzów Polski opowiada o swojej pracy, przygodach za mikrofonem i poza nim oraz między innymi o tym, na kim się wzoruje.

Jak zaczęła się twoja przygoda spikera, za czyją propozycją?

Dobre pytanie. Szczerze mówiąc dokładnie nie pamiętam, kto rzucił ten pomysł. Na pewno było to po spotkaniu z Fehérvár FC, które było podsumowaniem stulecia klubu, był to też powrót naszej drużyny na Limanowskiego 83 pod długiej przerwie. Kilka dni później z luźnej propozycji przeszliśmy do konkretów i faktycznie padła taka propozycja. Podjąłem rękawicę, spróbowałem. Ocena mojej pracy była chyba pozytywna, bo mam przyjemność być spikerem Rakowa już od 2,5 roku.

Jak wygląda typowy dzień meczowy z życia spikera mistrza Polski?

Zawsze, kiedy pojawiam się na stadionie, a jest to zazwyczaj kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania drukuję sobie wszystkie potrzebne notatki, które wcześniej przygotowuję. Mam tutaj na myśli listę informacji, które należy przekazać kibicom, np. wzmianki o sprzedaży biletów na kolejny mecz, ofercie sklepu, także informacji o sytuacji w tabeli. To również wszystkie komunikaty porządkowe. Mam też już swoją tradycję, że robię dwie rundki dookoła stadionu i sprawdzam, czy każdy głośnik jest sprawny. Lubię mieć wszystko pod kontrolą i wiedzieć, czy wszystko jest odpowiednio przygotowane. Trzy godziny przed meczem zawsze odbywa się spotkanie z delegatem meczowym z Polskiego Związku Piłki Nożnej. Potem pozostaje już tylko nerwowe wyczekiwanie do pierwszego gwizdka. Zawsze mi się bardzo dłuży ten moment. Najbardziej lubię już te chwile, kiedy kibice pojawiają się na trybunach i możemy wspólnie zacząć całe show.

Mamy specyficzny obiekt. Często trzeba podnosić głos przy mikrofonie, ale jeżeli chodzi o Ciebie to zdaje się czujesz się w tym jak ryba w wodzie.

Tak, czuję się w tym dobrze. Od czasów dzieciństwa lubiłem występować w różnych przedstawieniach, chociażby szkolnych, w których trzeba było występować z mikrofonem i to na pewno dało mi swego rodzaju swobodę. Biorąc pod uwagę całokształt naszego stadionu, to nagłośnienie mamy naprawdę dobre. Niestety brak zadaszenia sprawia, że akustyka nie jest na najwyższym poziomie. Samo podnoszenie głosu jest zależne od sytuacji. Z natury prowadzę spikerkę w sposób „krzykacza”. Niemniej jednak ton głosu w czasie meczu jest różny po prostu ze względu na boiskowe sytuacje.

Zostając w temacie warunków, jakie różnice odczuwałeś w pracy spikera na stadionie w Sosnowcu, a w Częstochowie?

Różnica jest oczywiście duża. Zaznaczę, że przy Limanowskiego 83 ze względu na bliskość kibiców czuję się bardzo dobrze, jednak sam fakt, że stadion w Sosnowcu jest nowoczesny i zadaszony sprawia, że akustyka na nim jest po prostu lepsza. Różnicę zauważyłem już przy pierwszej próbie przed meczem z FC Kopenhaga. Od razu czułem, że będzie można fajnie się pobawić, a dodatkowo akustyka stadionu sprawi, że doping naszych kibiców będzie robił świetny efekt i nie pomyliłem się.

Traktujesz poważnie coroczny ranking spikerów klubów ekstraklasy?

Powiem trochę jak sportowiec, że nagrody indywidualne nie są najważniejsze. Dla mnie zdecydowanie najcenniejsza jest ocena naszych kibiców. To dla nich spikeruje i z nimi chcę wspólnie tworzyć widowisko. Oczywiście, jeśli już ten ranking jest prowadzony, to miło być w nim jak najwyżej.

Jest w nim trend wzrostowy, dwa lata temu było 9. miejsce, a ostatni sezon to już 4. pozycja, tuż za podium. Czyli czekamy na mistrza.

Patrząc, jak rozwija się cały klub, na czele z drużyną, to na pewno fajnie byłoby gonić do najlepszych i zająć najwyższe miejsce w tym rankingu, jednak nie zamierzam robić sobie w tym temacie żadnej presji. Po prostu chcę jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Oceny delegata są subiektywne i zależą od wielu czynników. Dla mnie najważniejsze jest, by kibice słyszący mój głos czuli się komfortowo i byli chętni do tworzenia widowiska wspólnie.

Jak dbasz o indywidualny rozwój?

Najważniejsza jest praktyka, a ze względu na dużą liczbę meczów można się poprawiać. Staram się po każdym spotkaniu analizować, co było dobrze, a co mogłem zrobić lepiej. Na pewno na przestrzeni tych kilkudziesięciu już miesięcy zauważyłem, że wszystko wychodzi bardziej płynnie. Kiedyś sporo rzeczy sobie notowałem, czytając czasem z kartki. Teraz większość rzeczy mówię prosto z głowy. Mam też duże szczęście, bo po bramkach dla Rakowa wielu kibiców nagrywa moment euforii i celebracji bramki, stąd mogę usłyszeć siebie. Ważna jest jednak dla mnie spontaniczność i emocje. Jestem spikerem, ale też kibicem, dlatego po każdym trafieniu cieszę się tak samo, jak pozostali kibice na trybunach. Natomiast to też są na tyle duże emocje i na tyle spontaniczna reakcja, że czasami brakuje siły w głosie. A bywały takie mecze, gdzie wygrywaliśmy po 4:1, czy 7:1, to tam przy kolejnych bramkach było już ciężko.

fot. Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa

Najczęstsze pytanie zawsze właśnie brzmi, czy łatwo jest łączyć bycie kibicem z byciem spikerem.

Zdecydowanie jest to trudne zadanie. Przez okres całego meczu, a wliczając dodatkowo czas przed i po meczu, to przez kilka godzin trzeba zachować koncentrację, czujność i być w pewnym stopniu odpowiedzialnym za wszystkich, którzy są na stadionie. Przede wszystkim trzeba skupić się na pracy, jednak w czasie meczu, co normalne, te meczowe emocje mocno we mnie siedzą. Często sprawdzam, czy na pewno mam wyłączony mikrofon, kiedy nie muszę akurat nic mówić. Jednak dzięki temu, że jestem kibicem, to moja reakcja po naszych bramkach jest bardzo naturalna i jestem w stanie przekazać w stu procentach, to co czuję w tej chwili.

Wracając do wcześniejszego wątku, wymieniasz się uwagami i spostrzeżeniami z kolegami po fachu?

Raczej nie miałem zbyt wielu takich możliwości. Jedynie na Twitterze. Pamiętam, że spiker reprezentacji Polski, Paweł Jańczyk zareagował na jeden mój wpis po spotkaniu z FC Kopenhaga. Napisałem wtedy, że było to super przeżycie, świetna atmosfera i doping. Pamiętamy też gola Giannisa Papanikolaou, który ostatecznie po weryfikacji VAR nie został uznany. Zanim jednak dostałem informację, że sytuacja jest analizowana zacząłem już celebrację bramki. Zagrało to kapitalnie przy tej liczbie kibiców i akustyce stadionu, niestety gol został anulowany. Wtedy Paweł Jańczyk zwrócił uwagę, że pospieszyłem się z tą radością, natomiast dodał, że w emocjach zrobiłby pewnie to samo. 

Otrzymujesz jakieś porady, jak jeszcze się poprawiać w tej roli?

Tak jak w szkole, jestem oceniany przez delegatów i to oni czasami zwracają uwagę. Często koleżanki i koledzy z pracy zwrócą na coś uwagę lub zapytają, czemu zrobiłem tak, a nie inaczej. To bardzo cenne, bo mogą mieć inną optykę na daną sytuację i podpowiedzieć. Jestem otwarty na każdą uwagę i pomysły od kibiców, bo to oni mają się z moim głosem czuć najlepiej.

Posiadasz swój wzór, jeśli chodzi o spikerkę?

Niekoniecznie z dzieciństwa, ale jest to spiker Napoli, Decibel Bellini. Myślę, że nie jest to żadną niespodzianką. Tak naprawdę, wprowadzając sylabowanie za trzecim lub piątym razem przy nazwisku piłkarza inspirowałem się właśnie nim. Pamiętam, że podczas meczu z Arisem Limassol, kiedy Fabian Piasecki strzelił gola na 2:0, to komentujący ten mecz dla TVP Sport Mateusz Borek powiedział: „Spiker Rakowa natchniony spikerem z Neapolu…”. Trafił bezbłędnie.

Jeśli spojrzymy na Twoich poprzedników, to są to między innymi Iwo Mandrysz, Filip Adamus, Dawid Furch, czy ostatnio właśnie Michał Szprendałowicz, czyli sami ludzie sukcesu. Wszyscy osiągnęli bardzo wiele. Czyli ta rola przyciąga jednak same tuzy.

Mam ogromny szacunek do wszystkich tych osób. Nie znam zbyt dobrze ich historii o czasie spikerowania. Najwięcej legend poznałem o panu Iwo Mandryszu, którego zresztą lubię słuchać. Jest chodzącą encyklopedią o Rakowie i zawsze potrafi zaskoczyć jakąś informację. Do wszystkich byłych spikerów mam ogromny szacunek, tym bardziej, że pracowali na obiekcie jeszcze przed modernizacją, kiedy to nagłośnienie było gorsze od obecnego. Wielu kibiców pamięta też legendarną wieżyczkę, która stała na miejscu aktualnej trybuny gości. Pan Iwo często opowiadał, że używał lornetki, żeby dojrzeć, co dokładnie dzieje się na boisku.

Żałujesz trochę, że nie miałeś zaszczytu pracować na tej legendarnej wieżyczce?

Udało mi się kiedyś w niej być, natomiast nie było to przy okazji meczu Rakowa. Cieszę się, że mogłem to zrobić, bo przekonałem się, jaki widok mieli spikerzy, którzy stamtąd wykonywali swoją pracę. Nigdy nie zastanawiałem się, czy chciałbym właśnie z tej wieżyczki robić spikerkę. Na początku swojej pracy w zasadzie robiłem to z podobnego miejsca, bo z nowej wieży, która się tam znajduje. Teraz pracuję jednak z wysokości murawy i nie chciałbym zmieniać tego miejsca.

Zdarzyła Ci się taka sytuacja, że przed jakimś meczem czułeś się w niedyspozycji, ale mimo wszystko musiałeś wyjść i swoje wykrzyczeć?

Od mojego debiutu nie opuściłem żadnego meczu. Łącznie było ich już 57. Oczywiście zdarzały się sytuacje, że byłem chory lub przeziębiony. Chociażby podczas ostatniego meczu w 2023 roku przeciwko Koronie Kielce od rana zmagałem się z gorączką, dodatkowo było chłodno, więc męczyłem się sam ze sobą i miałem mniej energii niż zazwyczaj. Kiedy jednak zaczął się mecz, to adrenalina sprawia, że się o tym zapomina i w tym przypadku było podobnie. Słabiej czułem się też podczas meczu grudniowego meczu z Piastem Gliwice 2021 roku. Trudne warunki wynagrodził nam jednak Mateusz Wdowiak swoją bramką w doliczonym czasie gry. Bramkę, którą mało kto widział, bo nad stadionem pojawiła się wielka mgła.

Z poziomu murawy, na przestrzeni tych niespełna trzech lat poczułeś różnicę, jakieś zmiany nie tylko w automatyzmach jeśli chodzi o organizację, tylko jeśli chodzi o trybuny, atmosferę?

Wydaje mi się, że coraz bardziej udaje się zaktywizować kibiców z trybuny „C” do wspólnego dopingu z „młynem”. Mam nadzieję, że będzie to szło w tym kierunku i cały stadion będzie tętnił życiem i gorącym dopingiem przez całe spotkanie. 

Jesteś nie tylko głosem meczowym, ale i prowadzisz pozostałe wydarzenia klubowe, jak prezentacje, fety, czy też różnego typu aktywności w szkołach. Jak określiłbyś różnice między tymi eventami? Czy do któregoś rodzaju podchodzisz szczególnie?

Każde wydarzenie jest inne i trzeba dostosować się do odbiorców. Inaczej jest na stadionie w czasie meczu, inaczej podczas jakiegoś eventu w Galerii Jurajskiej, a jeszcze inaczej podczas wizyta w przedszkolu czy szkole. Przyznam szczerze, że bardzo lubię nasze wizyty z zawodnikami w szkołach, gdzie ku wielkiej radości zawsze spotykamy naszych młodych kibiców, którzy mają ze sobą koszulki, szaliki, czerwono-niebieskie barwy i czerpią mnóstwo pozytywów z takich spotkań. Z tych wydarzeń, które na pewno zostaną w mojej pamięci na zawsze są dwie fety, które miałem przyjemność prowadzić. Szczególnie ta mistrzowska była czymś wyjątkowym. Wypełnione aleje oraz plac Biegańskiego kibicami i mieszkańcami Częstochowy robiły wielkie wrażenie.

Wiadomo, Twój głos w Częstochowie jest bardziej rozpoznawalny, niż Twoja osoba, ale jednak czy zdarzyła Ci się kiedyś taką sytuacja na mieście, że ktoś podszedł i poprosił Cię o zdjęcie?

Raczej nie, może było kilka takich sytuacji. Dzieci w szkołach lubią zbierać autografy i robić pamiątkowe zdjęcia, więc gdy pojawiał się u nich ktoś w bluzie Rakowa, to wydawał im się ważny, dlatego prosiły o taką pamiątkę, co było oczywiście bardzo miłe. Zdecydowanie więcej osób jest w stanie poznać mnie po głosie. Kiedyś zamawiając jakiś posiłek, ktoś zapytał, czy przypadkiem nie jestem spikerem Rakowa, było to po jednym z meczów.

Co piłkarze mówią o Twoim charakterystycznym ,,GOOL dla Rakowa”?

Tak naprawdę nie znam ich oceny mojej pracy, ale niektórzy widząc mnie, lubią to krzyknąć. Szczególnie Marcin Cebula. Swoją drogą jego bramka była pierwszą, którą wykrzyczałem. Vladan Kovacević też jak mnie widzi z mikrofonem, to pod nosem czasem krzyknie.

fot. Jakub Ziemianin/Raków Częstochowa

W Europie przy okazji tych największych finałów, obie drużyny biorą swojego spikera. Tam ogłaszają składy swoich zespołów, cieszą się z kibicami swojej drużyny po golu, a w Polsce czegoś takiego nie ma. Byłbyś tego zwolennikiem?

Przyznam szczerze, że podczas ostatniego naszego finału Pucharu Polski rozmawialiśmy wewnętrznie, że szkoda, że w Polsce tak nie jest. Byłby to pewnie fajny dodatek do widowiska. Oczywiście bezstronny spiker musiałby nad tym czuwać, natomiast prezentację składu oraz celebrację bramek spokojnie mógłby zrobić spiker danego klubu.

Pracując w Radiu FON myślałeś już o tym, że zostaniesz bardziej takim dziennikarzem klubowym, czy myślałeś raczej, że pójdziesz swoją drogą?

Początkowo faktycznie widziałem siebie w dziennikarstwie sportowym, pracując w radiu czy telewizji, marząc o komentowaniu meczów. Natomiast praca w klubie mi odpowiada. Tym bardziej jeśli można pracować w klubie, któremu po prostu kibicujesz. Jest to nieco inna praca niż typowo dziennikarska, ale swoje wspólne elementy też ma.

Jak wygląda wasza współpraca i taki przepływ tych informacji przy redagowaniu treści i różnych materiałów na stronę i social media?

Wiele zależy od tego, jakie to są treści. Przy ważnych komunikatach w procesie ich tworzenia zaangażowanych jest kilka osób. Mam tutaj na myśli raporty zdrowotne czy komunikaty transferowe. Posty meczowe i pomeczowe to już często spontaniczne działanie w zależności od końcowego wyniku. 

Na koniec: jak za kilka, kilkanaście lat będziesz wspominać rok 2023 w Rakowie?

Myślę, że każdy, kto choć trochę dobrze życzy Rakowowi, ten rok będzie wspominał z uśmiechem na twarzy. Dla mnie ten rok też był kapitalny i był to ogromny zaszczyt, że w takim sezonie mogłem pełnić funkcję spikera i tak często cieszyć się z kibicami po bramkach Rakowa przy Limanowskiego 83. Prowadzenie mistrzowskiej fety przy tylu kibicach i mieszkańcach Częstochowy też było wyjątkowe. Życzę nam wszystkim, żebyśmy mogli wspólnie przeżyć jeszcze wiele takich imprez.