fot. Monika Kutkowska/fotokutkowska
Urodzony fighter, wojownik, który nie miał lekko i przezwyciężył najcięższe życiowe wyzwania. Młody talent polskiej sceny MMA. Zawodnik z wielkimi ambicjami, nieustępliwy oraz zawzięty. Człowiek, który nigdy nie robi kroku wstecz. Prywatnie fanatyk Rakowa Częstochowa. Mowa o 22-letnim Krystianie „Krynio” Szczęsnym, z którym porozmawialiśmy o jego dotychczasowej karierze. Młody częstochowianin jeszcze w ubiegły piątek wygrał walkę na gali Babilon 43 w Skierniewicach poprzez nokaut, który został wynagrodzony bonusem w wysokości 500 euro.
Jak rozpoczęła się twoja przygoda ze sztukami walk?
Cała przygoda rozpoczęła się w 2012 roku i tak naprawdę dosyć losowo znalazłem się w sali. Bez żadnej konkretnej historii, zwyczajnie się tam pojawiłem. Zaczynałem w klubie Wydra Gym, gdzie trenowałem głównie stójkę, ale miałem tam też elementy parteru i judo. Przez kolejne dwa lata nie mogłem za bardzo znaleźć sobie stałego miejsca. Trenowałem w różnych klubach w Częstochowie, lecz ostatecznie w 2015 roku trafiłem na salę do trenera Pawła Wiewiórowskiego i tam tak naprawdę do tej pory trenuję. Moje aktualne dwa kluby, które reprezentuję to Forma Fight Team oraz Ankos MMA, ale często gościnnie trenuję w wielu innych klubach.
Kto najmocniej wspierał Cię w twoim rozwoju sportowym na etapach juniorskich?
Wydaje mi się, że śmiało bez zastanowienia mogę powiedzieć, że był to trener Paweł Wiewiórowski. Jeśli chodzi o takie poza treningowe wsparcie to wszyscy moi koledzy z najbliższego otoczenia pchali mnie do tego, abym się rozwijał. Na tym wczesnym etapie to były jedyne osoby, które mnie wspierały.
Czego nauczyło cię trenowanie sztuk walki i jaki wywierają wpływ na kształtowanie charakteru?
Każdego z pewnością może uczyć czego innego, ale w moim przypadku sztuki walki nauczyły mnie cierpliwości, bez której w życiu ciężko tak naprawdę cokolwiek osiągnąć. Kolejna rzecz to nieustępliwość, żeby się nigdy nie poddawać i nie odpuszczać, zawsze walczyć do końca, co ostatecznie w życiu też się dobrze przekłada. Nie mam takich sytuacji, że się poddaję, załamuję, tylko zawsze jak ten dzik, pcham mordą i lecę do przodu w błoto.
Czy w twojej rodzinie lub w gronie znajomych był ktoś, kto sprzeciwiał się twojej ścieżce życiowej?
Jeśli chodzi o rodzinę, z takich osób, z którymi mam bliski kontakt, to są moja mama i babcia. Na początku w ogóle były na nie. Najbardziej mama była przeciwna temu, lecz ostatecznie nie zabraniała mi tego robić, bo wiedziała, że to kocham, mimo tego, że jej się to za bardzo nie podobało.
Czy miałeś jakieś dołki? Jak sobie z nimi radziłeś?
Miałem dołki. Dochodziło do takiego momentu, że to, że te sporty sprawiały mi radość na samym początku, właśnie po to to zacząłem robić. Po którejś walce doszło do tego, że nie lubiłem tego. Robiłem to trochę z przymusu, nienawiści. Raz był efekt, raz nie było i ostatecznie byłem nieszczęśliwym człowiekiem przez ten czas, w którym musiałem się tak mocno do tego zmuszać.
Jak to przetrwałem? Dużo pracowałem nad swoją głową. Korzystałem z materiałów rozwojowych, rozmawiałem z przyjaciółmi, z trenerami i ostatecznie jakoś przetrwałem ten dołek. Myślę, że już wyszedłem na stałą prostą, że już mam nadzieję do końca kariery będzie w porządku i że tych dołków będzie mniej niż więcej, bo na pewno takie jeszcze kiedyś się pojawią.
W czym odczuwasz największą motywację?
Motywacji na tym poziomie już nie poszukuję. Jest to bardziej inspiracja do działania. Motywacja jest wszechobecna. Jak byłem młody, gdy założyłem sobie jakiś cel, miałem jakieś marzenia to mnie najbardziej motywowało i do tej pory tak jest. Spełnienie marzeń tego małego chłopaka, który zaczynał trenować. To jest takie najważniejsze i myślę, że to mnie pcha cały czas do przodu. Niezależnie od sytuacji to też mnie mocno trzyma w tym wszystkim.
Opowiedz, jak u ciebie wygląda przygotowanie do walk, zaczynając od etapu poznania swojego rywala.
Każdy sportowiec na pewno ma inną metodykę. U mnie to przebiega w ten sposób, że cały czas jestem z grubsza w treningu. Każdego dnia trenuję dwa razy dziennie, za wyjątkiem weekendów. W weekend trenuję tylko raz w niedzielę. Jak już jestem na etapie, że menadżer napisze, że znalazł dla mnie rywala, a obie strony wyraziły pozytywną opinię co do tej walki, to wtedy analizujemy sobie takiego oponenta. Patrzymy na jego mocne oraz słabe strony i w treningu szykujemy się pod niego w stu procentach. Jedyna różnica w treningu to taka intencja. W tych przygotowaniach robi się wszystko jeszcze mocniej i bardziej dokładnie, ponieważ mamy już ustalony termin, a zegar tyka.
Na ostatnie starcie w Skierniewicach wyszedłeś z jasnym schematem. Jak trudno jest zrealizować swój konkretny plan ułożony przed pojedynkiem?
Zdecydowana większość zawodników ma tak, że dużo lepiej im się sparować i zaprezentować na sparingu, niż w walce. Myślę, że gdyby każdy przekładał sto procent siebie z treningu na walkę, to naprawdę mielibyśmy samych mistrzów świata. Są ludzie, do których na treningu nie ma żadnego podjazdu. Wtedy są niesamowicie silni, szybcy oraz pomysłowi. Walcząc używają umysłu. Ale jednak, kiedy stają do walki, to się spalają i wszystko im nie wychodzi w wyniku presji. Jeśli chodzi o przełożenie swojego planu na walkę, to różnie to bywa. Jestem stosunkowo młody, a to jest aspekt, który zmienia się co walkę.
W przypadku tej walki w Skierniewicach mimo tego, że trwała ona około półtorej minuty, to spełniliśmy wszystkie założenia. Miałem dużo zmieniać pozycji, trzymać dystans, czasem prostymi w klinczu zachowywać spokój, rozluźniać się i tak naprawdę na rozgrzewce przerabialiśmy to co przez cały obóz przygotowawczy, czyli lewe kolano z drugiej pozycji, co też każdy mój stały sparingpartner może potwierdzić, że wchodziło to kolano i było idealnie przygotowane oraz zaplanowane. Tak więc w tej walce spełniłem wszystkie założenia, które mieliśmy na tą walkę przygotowane.
Miałeś kiedyś tak, że przed którąś walką się wypaliłeś?
Miałem tak nawet przed dwoma walkami. Głupio to trochę brzmi, bo mam jednak 22 lata, a są sportowcy którzy mają ponad 30, ale z mojej perspektywy można tak to trochę nazwać. W tych momentach bardzo nie chciało mi się tego sportu uprawiać, bo byłem zrażony do niego przez różne sytuacje życiowe oraz zmęczenie. Taka proza życia codziennego mnie trochę podmęczyła. Miałem tak przed walką z Bartłomiejem Nowakiem, którą wygrałem przez nokaut w pierwszej rundzie. A druga taka walka była z Michałem Pezdą, którą przegrałem w drugiej rundzie i tak naprawdę po tej walce uświadomiłem sobie, że to nie jest normalny stan, z którym codziennie wstaję, z którym codziennie idę na trening. Ta przegrana walka dała mi dużo do myślenia, że muszę coś zmienić w swoim życiu, żeby być szczęśliwym, żeby wyciągać radość z tego sportu. I to co powiedziałem wcześniej, że zacząłem to, bo sprawiało mi to przyjemność, a doszedłem do momentu, w którym tego bardzo nie lubiłem i nie chciałem tego, ale na szczęście mam już to za sobą.
Po wygranym pojedynku w takim stylu jak w Skierniewicach z pewnością poziom endorfin w twoim organizmie buzuje i jest na bardzo wysokim poziomie. Jak opiszesz swoje emocje bezpośrednio po wygranej walce i jak porównasz je z tym co czujesz na następny dzień z rana?
Jestem taką osobą, która w tym całym rytuale walki bardzo lubi takie zwycięstwo, jakie miałem teraz w piątek w Skierniewicach. Dla mnie takim najfajniejszym akcentem i tym wszystkim związanym z otoczką walki jest moment po walce, nie typowo jak wyjdę z klatki już teraz od razu, chociaż to też jest cudowne uczucie, tylko dzień później, kilka godzin później, kiedy już ten cały kurz bitewny opadnie i siądę razem z przyjaciółmi, z rodziną. Wtedy możemy porozmawiać i omówić tą walkę. Fajnym momentem jest też powrót z gali autem z moimi przyjaciółmi, trenerami. Dla mnie to jest chyba ten najprzyjemniejszy stan z tego wszystkiego i to bije na głowę ten moment od razu po walce mimo, że oba są równie piękne.
Co Twoim zdaniem z warsztatu fightera Ciebie wyróżnia najbardziej, a w czym uważasz że masz braki?
O brakach nie będę tutaj mówić, aby mój przyszły oponent nie zobaczył. Natomiast jeśli chodzi o to, co mnie wyróżnia najbardziej to na pewno moja nieustępliwość. Jeszcze nie w każdej walce byłem w stanie to pokazać, ale jestem takim zawodnikiem i człowiekiem, że mogę wyczarować coś z każdej pozycji. Dobrym przykładem jest moja poprzednia walka w Chełmie, w której walczyłem z o cztery kilogramy cięższym rywalem i też to kolano tyłem do siatki ustawiłem i z nikąd zostało opuszczone i walka się skończyła. Także wydaje mi się, że to jest moim dużym atutem.
Która walka najbardziej zapadła ci w pamięci?
Wydaje mi się, że jest moja pierwsza walka w MMA przeciwko Jakubowi Stachurze, kibicowi Czuwaju Przemyśl i miałem wtedy 16 lub 17 lat, a on był kilka lat ode mnie starszy. Był mniej więcej w moim aktualnym wieku. Walczyliśmy na gali Zagłębiowski Horror Show i tą walkę najlepiej wspominam. Była bardzo ciężka, bardzo twarda. Pojechałem tam tak naprawdę walczyć w MMA, a potrafiłem tylko i wyłącznie w stójce. W parterze potrafiłem zapiąć tylko trójkąt nogami, który też zapiąłem, tylko pod koniec nie umiałem za bardzo go wykończyć, a z zapasów to umiałem się tylko przewracać samemu o własne nogi, także była to mega ciężka walka, niepoukładana, ale zostawiłem tam masę serca i charakteru i to jest dla mnie jedna z takich ważniejszych walk.
Kto jest Twoim wzorem jeśli chodzi o sztuki walki? Możesz podać jedną osobę z Polski i jedną spoza.
Jeśli chodzi o takie wzory, inspiracje no to są wszyscy moi sparingpartnerzy – Wawrzyniec Bartnik, Cezary Oleksiejczuk, to są zawodowcy oczywiście, ale moi przyjaciele tutaj w Częstochowie, zwodnicy, z którymi trenuję, też są moją inspiracją. Są to ludzie, którzy nie żyją tym sportem zarabiając z niego, nie trenują dwa razy dziennie, a są na mega wysokim poziomie i wkładają w to bardzo dużo serca. Z zawodników tak jak powiedziałem, Wawrzyniec, Cezary, ale też Piotr Kuberski. To są takie nazwiska, które przychodzą mi do głowy. Jeśli chodzi o zawodników z zagranicy to moim ulubionym zawodnikiem jest Jon Jones z UFC, a na drugim miejscu Sean O’Malley.
Przed tobą jeszcze kilka lub kilkanaście dobrych lat kariery. Jakie są twoje cele na tą najbliższą oraz tą bardziej odległą przyszłość?
Przede mną z pewnością kilkanaście lat kariery. Jeśli chodzi o mój dalszy plan działania to na pewno będzie poprzedzony tygodniem wolnego od treningów. Muszę chwilę odpocząć. Może walka nie była długa, okres przygotowawczy przed nią miałem mega ciężki. Na pewno chciałbym w tym roku zawalczyć jeszcze conajmniej dwa razy. Mam nadzieję, że mi się to uda. Ostatnią walką mam nadzieję, że będzie walka o pas. Teraz zawalczę sobie jeszcze nie jako pretendent do tytułu, tylko jeszcze jedna normalna walka. Później jeśli będę czuł, że jestem gotowy, to na pewno będę chciał zawalczyć o pas, a zielone światło na to już mam.
Czy twoim zdaniem fighterem trzeba się urodzić, czy pewne cechy zostają przyswajane podczas dorastania i przy okazji środowiska w jakim się człowiek obraca?
Myślę, że jestem urodzonym figherem. Wszystko u mnie na początku mojego życia stawiało mnie w sytuacji, że musiałem walczyć. Nikt mi śmiercią nie groził, jak byłem dzieckiem, ale miałem naprawdę nieciekawe warunki i myślę, że każdy kto zna mnie bliżej, to oczywiście jest w stanie to potwierdzić. Uważam, że urodziłem się z takim genem wojownika, bo musiałem przetrwać, ale uważam też, że wcale nie trzeba być z ciężkiego domu, żeby być dobrym fighterem. Z odpowiednim podejściem można wypracować w życiu wszystko.
Sympatyzujesz za Rakowem. Jaką rolę odgrywał w Twoim nastoletnim życiu?
Jestem kibicem Rakowa od 2014 roku, kiedy to pojechałem na pierwszy wyjazd. Był to mecz ROW Rybnik – Raków Częstochowa. Od tamtego momentu ja sobie klasyfikuję, że jestem kibicem, a jaką rolę odegrał? Ogromną. Kluczowi byli dla mnie ludzie z Rakowa, bo przede wszystkim Raków to ludzie, rodzina, więc tak naprawdę trudno sobie wyobrazić, gdzie byłbym teraz i co bym robił, gdyby tego klubu, tych ludzi nie było w moim życiu. Nie jestem nawet w stanie znaleźć słów, które określają to jak wiele zawdzięczam tej ekipie.
Czy za dzieciaka próbowałeś grać w piłkę?
Próbowałem i myślę, że to jest dobre słowo. Nie bardzo to granie mi wychodziło. Trochę grałem w Beniaminku Częstochowa no i gdzieś ze znajomymi na orlikach, ale raczej nie byłem za dobry w tego typu grach zespołowych.
Czy podczas twojej kariery zdążyły Ci się jakieś incydenty związane z animozjami kibicowskimi?
Nigdy nic takiego mi się nie przytrafiło i mam też taką nadzieję, że nigdy się nie przytrafi. Walczę i trenuję w różnych miejscach, w różnych miastach w całej Polsce, gdzie wiadomo, że w każdym mieście jest inna drużyna, inna niż Raków Częstochowa. Ja podchodzę do każdego z szacunkiem oraz respektem i każdy w drugą stronę traktuje mnie tak samo. Jeśli ty jako kibic dajesz komuś szacunek, to druga strona nie będzie miała powodu, ani pretekstu do tego, żeby źle potraktować ciebie na twoim ważnym wydarzeniu takim jak jest gala, czy jak przyjedziesz do kolegi jako gość na trening. Jeśli jesteś w porządku to ludzie też będą w porządku.
Jak oceniasz organizację Babilon?
Jest to organizacja, która umożliwiła mi otwarcie się na szersze spektrum MMA. Więcej ludzi napewno mnie kojarzy i moje nazwisko. Jestem bardzo wdzięczny za szansę walki tam i mam nadzieję, że jeszcze będzie dane mi zawalczyć w tej organizacji oraz że w tej niedalekiej przyszłości sięgnę po ten pas.
Według ciebie Częstochowa jest dobrym ośrodkiem do szkolenia zawodników?
Najważniejsze jest to, kto i w jaki sposób tą wiedzę przyswaja, a nie to, gdzie się ją kształtuje. Wiadomo, że tak jest oczywiście do pewnego momentu, bo potem jak wchodzisz na wyższy level, chcesz być najlepszy to siłą rzeczy musisz jeździć w te miejsca, które są dla ciebie najbardziej odpowiednie, czyli wychodzi się że strefy komfortu. Jeśli chcesz być najlepszym piłkarzem to musisz uderzać do najlepszych akademii na świecie. To samo ze sportami walki. U mnie akurat padło na wyjazd do Poznania, tam jest najlepsza ekipa. W Łodzi też pozwalam sobie trenować, oni też mi pozwalają. Mimo wszystko Częstochowa jest dobrym miejscem do jakiegoś momentu, ale to nie jest wina Częstochowy tylko wszędzie trawa jest bardziej zielona i trzeba dużo podróżować i odnajdować miejsca coraz to na wyższym poziomie, niż to, w którym jesteś.
Czy masz jakieś inne pasje, które w miarę możliwości rozwijasz lub w przyszłości chciałbyś się ich podjąć?
Właśnie myślałem nad tym przed tą ostatnią walką, że muszę sobie coś takiego znaleźć obok MMA. Napewno moją wielką pasją są mecze Rakowa i kibicowanie, a tak ogólnie to takiej innej pasji jeszcze poszukuję. Troszkę zacząłem grać z narzeczoną na konsoli, jesteśmy takimi małymi gamer-ami no i do tego jeszcze jazda na rowerze. To wszystko tak mocno hobbystycznie, ale poszukuję jeszcze czegoś co mógłbym pokochać na równi z MMA.
Co powiedziałbyś sobie sprzed dziesięciu lat?
Wydaje mi się, że powiedziałbym sobie, że idziesz w dobrym kierunku. Wiadomo, każdy popełnia błędy, wolałbym pewnych rzeczy nie robić, ale gdyby nie te błędy to nie byłoby mnie dzisiaj tutaj, nie robiłbym tego pewnie w takim stopniu jak robię teraz. Nie miałbym takiej głowy i nie byłbym takim człowiekiem. Raczej bym dał sobie taką adnotację, że wszystko jest okej i że trzeba iść dalej.