Po pierwszych siedmiu kolejkach, po których Raków Częstochowa zajmował miejsce w środku tabeli, przyszedł czas na prawdziwy sprawdzian. Częstochowianie wybrali się na hitowy mecz do Warszawy, by zmierzyć się z stołeczną Legią. W końcu widać było to czego się od Rakowa oczekuje. Dużo walki, pewna gra w obronie, liderzy w ofensywie. Wszystko to dało fenomenalny triumf z aspirującą do tytułu Legią.
Przed rozpoczęciem meczu byliśmy pozytywnie nastawieni. Marek Papszun nieco zmienił koncepcję i nie mógł skorzystać z Adriano Amorima. Na wahadło wrócił Tudor, od pierwszej minuty zagrał Ameyaw (debiut), a drugą dziesiątką został Lamprou. Wydawać by się mogło, że za tymi zmianami może iść nieco bardziej finezyjna, dokładniejsza i mniej drewniana gra. Po trzydziestu minutach z naszego optymizmu już mało co zostało. Raków nie stworzył sobie żadnej konkretnej sytuacji. Gra wyglądała identycznie jak w meczach z Cracovią, Piastem i Lechią.
Na szczęście dla podopiecznych Papszuna Legia również grała straszliwy piach. W odróżnieniu od Rakowa kreowała sobie jednak sytuacje. Pierwsza z nich to sytuacja z 37. minuty i strzał Augustyniaka. Obronił go Trelowski, ale zawodnik Legii tak długo składał się do uderzenia, że bramkarz czerwono-niebieskich spokojnie mógł przygotować się do jego obrony. Piłka po tej interwencji wylądowała za boiskiem i Legia wykonywała rzut rożny. Do futbolówki doszedł Nsame i głową uderzył w poprzeczkę. Obie te sytuacje były bardzo groźne, ale zostały zmarnowane i można było przewidzieć, że za chwilę gola z niczego strzeli Raków. Tak też się stało.
Najpierw piłkę w skandalicznym miejscu stracił Kapustka. Kochergin, który ją wygarnął, zagrał do Ameyawa, a ten ładnie rozprowadził ją do Lamprou i Grek stanął przed idealną sytuacją do zdobycia gola. Niestety zaczął się bawić w przekładanie piłki i zawodnik Legii zdążył z interwencją. Nie był to jednak koniec, bo po krótkim bilardzie w okolicach pola karnego indywidualną akcję przeprowadził Carlos, a gdy przełożył trzech legionistów zagrał do Tudora. Ten wrzucił, do piłki doszedł Ameyaw i świetnie zgrał piętą do Kochergina. Wtedy zaczął się prawdziwy cyrk. Kochergin ładnie przełożył Augustyniaka, ale gdy oddawał strzał, zarył butem w ziemię i w bardzo śmieszny sposób skiksował. Z tego kiksu wyszło jednak wyłożenie piłki do Carlosa, który ostatecznie pokonał Tobiasza. Gdyby po tej akcji nie padł gol, to wydaje nam się, że w szatni poleciałyby głowy. W Częstochowie od kilku meczów całkowicie zawodziła skuteczność i kolejna zmarnowana setka mogłaby tylko potwierdzić tą tezę. Sędzia doliczył po tym golu trzy minuty, ale nie wydarzyło się już kompletnie nic.
Druga połowa znów zaczęła się niemrawo, ale potem się chłopaki rozkręcili. MVP drugiej połowy? Ameyaw i Brunes. Norweg wszedł za kontuzjowanego Makucha i dał fenomenalną zmianę. Pracował w odbiorze, wyprowadzał akcję, dawał się sfaulować. Do pełni szczęścia brakło gola, ale jesteśmy pod wrażeniem jak ten piłkarz podniósł się po wędce w Katowicach. Ameyaw za to z buta wszedł koncepcję Rakowa. Papszun zazwyczaj nie daje nowym nabytkom grać pełnych meczów od razu, ale w tym przypadku było inaczej i trzeba przyznać – nie bez powodu. Medaliki zawdzięczają pierwszego gola właśnie jemu. Oprócz tej jednej akcji w pierwszej połowie wybitnie widoczny nie był, ale druga to majstersztyk. Bardzo często faulowany, wyróżniał się dryblingiem, brał na siebie grę, czyli dokładnie to co robił Ivi Lopez. Może być z tego zawodnika fenomenalny pożytek.
Raków w drugiej odsłonie gry grał bardzo dobrze w obronie. Legia miała swoje momenty, z najmniejszej odległości jeden z jej zawodników strzelił w Trelowskiego, swoją szansę miał Kapustka a także Gual. Bramek jednak z tego nie było i stracone w tym sezonie tylko trzy gole mówią same za siebie. Raków w obronie po prostu jest bardzo dobry i nie traci wielu bramek – zupełnie tak jak za poprzednich kadencji Papszuna.
Żeby nie było za słodko to trzeba kogoś skrytykować. Ten zaszczyt leci do Kochergina. Zawodnik w tym meczu był po prostu Kocherginem. Chłop się zwija. Od połowy poprzedniego sezonu oglądamy spektakularny zjazd piłkarza, który miał być liderem. Oprócz bycia powolnym, hamowania gry i podejmowania złych decyzji, Ukrainiec zmarnował setkę, którą wypracował Brunes i Carlos. Gdyby na jego miejscu był Zawada, Kolew, lub Patrick Friday Eze na tablicy wyników byłoby 0:2. Okej, ma asystę, ale to taka asysta, po której bardziej mówi się o tym jaki Kochergin jest nieudolny, a nie o tym, że ma asystę.
Podsumowując – nie ma co tu dużo mówić. Zdecydowana większość zawodników zagrała bardzo dobry mecz, było dużo walki i zaangażowania. Zwycięstwo z Legią to zawsze coś szczególnego – tym bardziej w Warszawie. Oby to szło wszystko w dobrym kierunku i nasz entuzjazm nie opadł po zbliżającym się meczu… DOMOWYM.