fot. Casandra Miszewska

Raków Częstochowa zakończył maraton spotkań wyjazdowych. Efekt? Pięć punktów na dziewięć możliwych. Sucha statystyka nie powala na kolana, jednak gra Czerwono-Niebieskich napawa sporym optymizmem. O tym, jak radzili sobie podopieczni Dawida Szwargi podczas ostatnich starć w delegacji napisaliśmy w poniższym artykule.

Niemrawy początek

Pierwsze wyjazdowe spotkanie tej rundy, kiedy to Raków mierzył się z Wartą Poznań w Grodzisku Wielkopolskim był swego rodzaju szokiem dla kibiców. Medaliki przegrały w sposób, który nie przystoi mistrzom Polski. Brakowało pomysłu na grę, a w ataku pozycyjnym dominował ogromny chaos. Ekipa Dawida Szwargi z meczu na mecz starała się udowodnić, iż ten falstart to tylko wypadek przy pracy.

Ta sztuka świetnie udała się w meczu z Lechem Poznań, kiedy to drużyna z Wielkopolski uległa przy Limanowskiego aż 0:4. Taki przebieg sytuacji zwiastował kolejne zwycięstwa drużyny Rakowa Częstochowa, która z pewnością chciała udowodnić, że ten znakomity występ nie był dziełem przypadku.

Widoczna poprawa

Puszcza Niepołomice vs Raków Częstochowa

Wyjazd do Krakowa na mecz z Puszczą Niepołomice wydawał się najlepszą możliwą okazją na zachowanie regularności w zdobywaniu punktów. Częstochowianie podczas tego spotkania stworzyli naprawdę wiele dogodnych sytuacji. Świetnie radził sobie bramkarz gospodarzy Oliwier Zych, który wielokrotnie ratował swoją drużynę z opresji. Raków tamtego dnia powinien zamknąć mecz drugim golem. Powinien, ale tego nie zrobił, co zemściło się w końcówce, kiedy Żubry zepchnęły nasz zespół do defensywy. W doliczonym czasie gry Puszcza wyrównała z rzutu karnego.

Korona Kielce vs Raków Częstochowa

Okazja na rehabilitację nastąpiła już cztery dni później w Kielcach, z miejscową Koroną. Tamten mecz był już koncertem w wykonaniu drużyny prowadzonej przez Dawida Szwargę oraz modelowym przykładem tego, jak powinien wyglądać mistrz Polski. Pełna kontrola spotkania, szybko strzelone dwa gole, mnóstwo stworzonych sytuacji oraz nieustanny pressing. W ten sposób Raków zapracował sobie na uznanie kibiców oraz częściowe odbudowanie ich zaufania.

ŁKS Łódź vs Raków Częstochowa

Na koniec serii trzech wyjazdów z rzędu Raków udał się do Łodzi, stoczyć batalię przy alei Unii z ŁKS-em. Sam proces tworzenia akcji wyglądał naprawdę dobrze, skuteczność zupełnie odwrotonie. Stworzono ponad 30 sytuacji, a współczynnik oczekiwanych goli wynosił aż 4,44! Niestety tym razem statystyki i ogólny obraz gry nie przełożyły się na zdobycz punktową. Gospodarze z Aleksandrem Bobkiem w bramce postawili twarde warunki, czego należało się spodziewać zważywszy na ich ostatnie występy. Przekonaliśmy się, jak piłka potrafi być niesprawiedliwa. Giannis Papanikolaou w ostatniej akcji meczu uratował punkt dla „Medalików” tym samym zaznaczając swoją obecność po długiej przerwie spowodowanej kontuzją.

Światełko w tunelu i pech

Komplet punktów, który przy Limanowskiego zakładano przed tymi spotkaniami nie został zdobyty. Złożyło się na to kilka czynników, na które sztab szkoleniowy nie ma wpływu, jak chociażby czerwona kartka Frana Tudora w starciu z Puszczą. Chorwat został także największym pechowcem tego okresu. W 39. minucie meczu z ŁKS-em Łódź musiał opuścić murawę z powodu kontuzji. Jest to ogromna strata dla Czerwono-Niebieskich, bowiem Tudor to zawsze jeden z najjaśniejszych punktów i najważniejszych elementów w układance Dawida Szwargi. W najbliższym czasie ciężar jego zastąpienia najpewniej będzie musiał dźwigać Dawid Drachal, dla którego będzie to ważny egzamin. Być może w większym wymiarze czasu pokaże się Jakub Myszor, a nawet Kacper Masiak.

Urazu mięśniowego doznał natomiast Erick Otieno. To kolejna wyrwa, która utworzyła się na lewym wahadle po absencji Srdjana Plavsicia, ale przez 2/3 najbliższe spotkania Kenijczyka i Serba godnie powinien zastępować Jean Carlos Silva, który błyszczał na Stadionie Króla w minioną niedzielę. Bądź co bądź, na pochwały zasługuje linia obrony, która jedyne dwie bramki podczas tego okresu traciła po rzutach karnych. Flagowym wydarzeniem tamtego tygodnia zostanie eksplozja potencjału Ante Crnaca. Jeśli młodzieżowy reprezentant Chorwacji utrzyma tak wysoką dyspozycję po powrocie ze zgrupowania, będzie bardzo istotną kartą w grze o obronę tytułu.

Mimo kilku przykrych wiadomości i straty aż czterech oczek, częstochowianie mają prawo schodzić na przerwę reprezentacyjną z podniesionymi głowami. Gra momentami znów cieszy oko, tylko kluczowymi czynnikami będzie podtrzymanie entuzjazmu przez najbliższe dwa tygodnie i przekucie w potwierdzanie przewagi na tablicy wyników. Następne spotkanie z Ruchem Chorzów odbędzie się już u siebie, a jak wiemy stadion przy ulicy Limanowskiego to prawdziwa twierdza. Zbliżamy się do kluczowego etapu sezonu, w którym nie ma już miejsca na potknięcia. Miejmy nadzieję, że limit nieszczęść oraz słabszych występów został już dawno wyczerpany.