fot. GKM Grudziądz/Accredito
Krono-Plast Włókniarz Częstochowa po odwróceniu losów spotkania z Falubazem jest pewny utrzymania. W ostatnim spotkaniu rundy zasadniczej „Lwy” udają się do Grudziądza. Zmierzą się tam z miejscowym GKM-em. Dla obu zespołów będzie to prawdopodobnie pojedynek decydujący o ich udziale w fazie play-off oraz walce o medale.
Nadzieja grudziądzan
W Grudziądzu odkąd tylko powrócono do PGE Ekstraligi każdy kibic wyczekuje upragnionego awansu do Fazy play-off. Nie udało się to jednak do tej pory. Blisko sześć lat temu o awansie do grona drużyn walczących o medale również decydował bezpośredni pojedynek między Włókniarzem a GKMem. Wtedy w ostatnim meczu rundy zasadniczej padł remis. Na ostatnich metrach dla częstochowian wyszarpał go Madsen. Remis ten do awansu premiował biało-zielonych, dla grudziądzan jest to więc swego rodzaju możliwość rewanżu.
– Patrząc historycznie, to może być najważniejszy mecz przy H4 w historii klubu z Grudziądza. W pamięci kibiców na pewno jest jeszcze mecz z roku 2021, gdy rzutem na taśmę GKM utrzymywał się w lidze meczem domowym z CKM w ostatnim biegu. Dzisiaj na pewno jest trochę mniej obaw o utrzymanie niż towarzyszyło podczas tamtego wieczoru, a więcej osób głośno myśli o upragnionych play-offach. Optymizm, co do bycia w pierwszej szóstce na pewno zmalał po wczorajszym meczu w Częstochowie.
– Kibice jak i włodarze klubu szybko zapoczątkowali akcje pod tytułem „51” i cały dzisiejszy dzień w głowach sympatyków Gołębi przewija się ten numer. Osobiście jestem trochę bardziej pesymistyczny, mimo że bardzo chciałbym zobaczyć żużel na stadionie w Grudziądzu jeszcze dwa razy, to jednak 45 punktów też mnie zadowoli, bo to będzie oznaczało pewne utrzymanie się w elicie na kolejny sezon – twierdzi kibic ekipy z Grudziądza i redaktor serwisu Matchday.pl, znany jako „Kamczan”.
Ważne ogniwa
Po ostatnich wydarzeniach w zespole „Lwów” ciężko określić, czego można się po nich spodziewać. Puszczające nerwy w Toruniu czy remis po problematycznym spotkaniu z Falubazem Zielona Góra zdecydowanie nie napawa optymizmem przed najbliższym spotkaniem. Coraz więcej mówi się również o ruchach transferowych, a dokładniej odejść z Częstochowy. Po fenomenalnym Finale rundy SEC w Grudziądzu, mówi się, że zmiana barw klubowych dotyczyć ma również Kacpra Woryny. Pogłoski mówią, iż Polakiem mocno zainteresowany jest właśnie GKM. W zespole „Gołębi” roszady oglądać mogliśmy również w trakcie aktualnego sezonu. Do zespołu za kontuzjowanego Doyla dołączył Michael Jepsen Jensen.
– Forma żużlowców GKM jest dosyć stabilna w tym sezonie. Tak naprawdę poza MJJ każdy jedzie na poziomie, do którego przyzwyczaił lub też spodziewano się po nim. Duńczyk po powrocie do Ekstraligi wystrzelił niesamowicie i wszystkie spekulacje na temat jego punktów poszły w niepamięć. Patrząc na średnią, jest on aktualnie drugim zawodnikiem w zespole Roberta Kościechy i z marszu można go było dodać do grupy pewniaków, która swoje punkty przywiezie w meczu. Na pewno w meczach u siebie świetnie prezentują się Vadim i Max chociaż zawsze brakuję tej puenty i zdarzają się im wpadki w biegach, które nie powinny być problemem.
– Myślę, że dzisiaj dwie postacie będą kluczowe w drużynie gospodarzy, czyli Kacper Łobodziński i Jaimon Lidsey. Reszta zawodników powinna przywieźć swoje, ale od tej dwójki, jeżeli GKM myśli o punkcie bonusowym trzeba wymagać trochę więcej. Nie ukrywajmy też, ale GKM nareszcie doczekał się dobrej formacji juniorskiej. Każdy inny wynik niż 5-1 w juniorskim będzie sukcesem dla Włókniarza. Co do Jaimona, bywa on bardzo nieprzewidywalny, bardzo często rozkręca się dopiero pod koniec zawodów. Widać również, że coraz lepiej rozumie grudziądzki „beton” i mam nadzieję, że dzisiaj zagości u niego wynik dwucyfrowy – słyszymy.
Niemoc częstochowian
Włókniarz Częstochowa na zwycięstwo przy Hallera czeka już blisko 30 lat. Ostatnią wygraną biało-zieloni odnieśli tam bowiem w 1996 roku, sezon ten był sezonem mistrzowski częstochowian. Wywalczyli oni wtedy cztery punkty więcej niż gospodarze. Na przestrzeni ostatnich lat, w Grudziądzu, Włókniarz radził sobie nie najgorzej. Pojawiały się zacięte spotkania, które często kończono remisami, bo często brakowało przysłowiowej „kropki nad i”. Zawsze natomiast na torze brylował któryś z zawodników gospodarzy, zdecydowanie zmieniając przebieg i wynik spotkania.
– Ta passa powinna być już przerwana rok temu, jednak ryzyko z postawieniem Kacpra Woryny nie opłaciło się, a bezbłędny Nicki Pedersen cudem wyszarpał remis dla miejscowych. Myślę, że raczej to nie jest tor, na który zawodnicy z Włókniarza przyjeżdżają jak na skazanie. Te wyniki zawsze są na styku i bardzo często GKM potrzebuję kogoś bezbłędnego, żeby nawiązać walkę. Należy też pamiętać, że owal w Grudziądzu nie jest już takim betonowy, jak za kadencji Nickiego i z meczu na mecz widać, że da się jechać coraz szerzej. Patrząc też na ostatnie występy zawodników spod Jasnej Góry, to dzisiaj wcale nie musimy widzieć jakiś problemów. Poza Madsen Hansenem i Kacprem Halkiewiczem, reszta zawodników wspomina dobrze wyjazdy do Grudziądza. Jednak większym problemem może być aktualna forma oraz fakt, że żółto-niebiescy czują się bardzo dobrze u siebie – twierdzi sympatyk GKM-u.
Powrót na „stare śmieci”
Od początku tego sezonu rolę trenera Włókniarza pełni Janusz Ślączka. Były menadżer GKM-u Grudziądz, zastąpił w Częstochowie Lecha Kędziorę, a pałeczkę przy Hallera przejął wspomniany wcześniej Kościecha. Kibice do tej pory różnie oceniają pracę Ślączki, którą wykonuje z zespołem. Często wykonuje ruchy taktyczne, które nie wszystkim przypadają do gustu. Jak 52-latek jest dziś wspominany w kujawsko-pomorskim?
– Janusz Ślączka to postać, którą ciężko ocenić jednoznacznie za pobyt w Grudziądzu. Z jednej strony cel minimum zawsze wypełniał, bo GKM nie spadł za jego kadencji z Ekstraligi. Trzeba też przyznać, że nie dostał nigdy składu, który miałby walczyć o play-offy, a nawet jeśli już zawodnicy jeździli lepiej niż każdy oczekiwał, to zdarzały się kontuzję. Na pewno aktualny trener CKM nie jest dobrym taktykiem, wiele razy miał problem w przeczytaniu, co należy teraz zrobić, by pomóc zespołowi, a jego roszady taktyczne lub ich brak czasem wołały o pomstę do nieba. Osobiście Janusz kojarzy mi się z Nickim Pedersenem.
– Nie można też odmówić, że tor był bez niego źle przygotowany, jednak nie było to też szczytem trudności, bo tak jak wspomniałem wyżej Janusz=Nicki czyli musiał być stół. Nie można też odmówić trenerowi chęci budowania relacji w zespole. Brak swoich roszad często sugerował chęcią zbudowania zawodnika, jednak w przypadku GKM-u nie zawsze to przynosiło wymierne skutki. Janusza Ślączkę można idealnie podsumować określeniem „dobry chłopak”, jednak jak wszyscy wiedzą w sporcie nie ma takiej pozycji i jego miejsce w elicie jest bardzo mocno wątpliwe – uważa „Kamczan”.