Po przerwie reprezentacyjnej wracamy do emocji związanych z „najlepszą” ligą świata. Zamykająca tabelę drużyna Śląska Wrocław (aktualny wicemistrz Polski), w pierwszym meczu pod wodzą duetu trenerów Hetel – Dymkowski, przyjechała do Białegostoku, by zmierzyć się z mistrzami Polski. W przeciwieństwie do zeszłego sezonu, gdy obie ekipy szły łeb w łeb, walcząc o tytuł, tym razem faworyt mógł być tylko jeden. Jagiellonia, łącząca udaną jesienną kampanię na krajowym podwórku z fantastycznymi występami w Lidze Konferencji, na papierze powinna z łatwością pokonać ostatni w tabeli Śląsk, w którym aż roi się od problemów.
Rotacje po obu stronach
Michał Hetel zamieszał w składzie Wrocławian. Względem ostatniego meczu — gdy na ławce wciąż zasiadał jeszcze Jacek Magiera — zdecydował się na aż sześć zmian. Ustawił również blok defensywny złożony z czwórki, co było kolejnym odstępstwem od tego, co oglądaliśmy w poprzednich spotkaniach. W wyjściowej jedenastce gospodarzy również mogliśmy zauważyć kilka rotacji. Zabrakło kluczowych dla białostoczan piłkarzy, takich jak Michal Sáček i Afimico Pululu (pauzujących za kartki) oraz Tarasa Romanczuka (uraz kolana, którego doznał na zgrupowaniu, wyklucza go z gry na 3-4 tygodnie).
Braki kadrowe nie zmniejszały jednak szans drużyny Adriana Siemieńca. Przed rozpoczęciem spotkania Śląsk, na tle zespołu bardzo dobrze poukładanego taktycznie, a do tego zabójczo skutecznego, prezentował się jak poligon doświadczalny. Do tego taki poligon, na którym ostatnio manewry ćwiczyli czołgiści, dokonując za pomocą swoich pojazdów kilku „przemeblowań”.
Zaskakujący przebieg meczu
Od pierwszego gwizdka gospodarze nigdzie się nie spieszyli. Grali to, co lubią — posiadanie piłki, atak pozycyjny i szukanie luk w defensywie. Wrocławianie jednak nie przyjechali na Słoneczną w roli chłopców do bicia. Chcieli otworzyć nowy rozdział zdobyczą punktową i na boisku było to widać gołym okiem. Słowo, które najczęściej pojawiało się w kontekście drużyny Jacka Magiery w ostatnich tygodniach, to „bezradność”. Dziś jednak oglądaliśmy coś zupełnie przeciwnego — Śląsk z konkretnym planem na to spotkanie: kontrataki, szybkie konstruowanie akcji i dobre wybory personalne (Mateusz Żukowski na pozycji numer dziewięć spisał się o niebo lepiej niż Świerczok i Musiolik).
Mistrzowie Polski wydawali się zaskoczeni pomysłem gości do tego stopnia, że stwarzali im idealne warunki do jego realizacji. W spokojne kreowanie gry wkradło się dużo nerwowości. Brakowało dziś polotu, z którym kojarzymy Jagę. Powtarzały się błędy indywidualne, niedokładności stoperów i zawodników środka pola. Od straty bramki już po kwadransie gry gospodarzy uratował spalony, na którym znajdował się dobijający uderzenie Mateusza Żukowskiego, Petr Schwarz. O dziwo, tym razem wóz VAR w Białymstoku działał — obsługa ponoć nawet wymieniła w nim opony na zimowe.
Można było się spodziewać, że po takiej sytuacji faworytom zapali się lampka ostrzegawcza. Okazało się jednak, że potrzeba alarmu głośnego na cały Białystok, by wybudzić ich z letargu. W 34. minucie, po kolejnej błyskawicznie wykreowanej akcji, Piotr Samiec-Talar zagrał do wbiegającego w pole karne Arnau Ortiza, który z pierwszej piłki, pięknym uderzeniem, wpakował futbolówkę w prawe okienko bramki Abramowicza. Słyszeliśmy płynące z Wrocławia głosy, że kibice domagają się większej liczby minut dla Hiszpana — a ten bardzo szybko udowodnił, że warto na niego stawiać.
Przebudzenie Jagiellonii
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Gdy tylko Jagiellonia wrzuciła wyższy bieg, wyrównanie przyszło z niewiarygodną łatwością. Do obrońców Śląska wróciły znane demony i wystarczyły serie szybkich i celnych podań, by stoperzy znów czuli się jak dzieci we mgle. Po jednym z takich rozegrań João Moutinho podał do Lamine Diaby-Fadigi w pole karne, a ten, kryty przez spóźnionych defensorów, precyzyjnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce. Leszczyński nie miał nic do gadania. Niedługo później sędzia Arys zakończył pierwszą część spotkania.
Rollercoaster emocji w drugiej połowie
Nie zmienił nam się obraz gry po przerwie. Jagiellonia wciąż się męczyła. Brakowało zjawiskowości i zaangażowania w walce o zwycięstwo. Jesús Imaz wyglądał jak nie on, postawą zawodzili również Nene i Hansen. A Śląsk nadal pozostawał aktywniejszy i groźniejszy pod bramką przeciwników.
Im dalej w las, tym bardziej topniała przewaga gości na boisku. Zaangażowanie całego zespołu włożone w ten mecz zaczęło przeradzać się w zmęczenie, a rywale coraz częściej zapuszczali się w okolice ich pola karnego, długimi fragmentami wymęczając ich jeszcze bardziej. Przełom nastąpił w okolicach 70. minuty, kiedy znów Jagiellonii wystarczyły jedynie trzy podania, by całkowicie zdezorientować obrońców. Niewidoczny dotąd Jesús Imaz bezbłędnie wykończył akcję z okolicy piątego metra, strzelając tym samym swojego dziewiątego gola w tym sezonie PKO BP Ekstraklasy.
Gdy na tablicy wyników zawidniało 2:1, Jagiellonia uspokoiła swoje zapędy i starała się doprowadzić spotkanie do końca, a wszyscy wiemy, że w futbolu taka postawa często odbija się czkawką. Goście, dwie minuty przed końcem czasu regulaminowego, dopięli swego. Jakub Jezierski wepchnął głową do bramki odbitą przez Abramowicza piłkę i swoim debiutanckim trafieniem zagwarantował Śląskowi zasłużony remis.
Efekt nowej miotły?
Czy byliśmy świadkami mitycznego efektu nowej miotły po stronie gości? Być może. Punktów z tak trudnego terenu nie wywozi się przypadkowo. Oglądaliśmy Śląsk odmieniony. Wybory trenera obroniły się. Strzelcy bramek to dwaj nieoczywiści zawodnicy, na których Jacek Magiera nie stawiał w pierwszej kolejności, co świadczy o tym, że trener Hetel, wraz ze swoim partnerem, mieli nosa i ułożyli na to spotkanie plan na tyle skuteczny, by wyrwać Mistrzom Polski punkty. Czy to przebudzenie? Miejmy nadzieję. Nie godzi się, żeby drużyna z takim stadionem, posiadająca tak fantastycznych kibiców, spadała z Ekstraklasy. Nie jest jeszcze za późno.
Drużyna trenera Siemieńca po prostu złapała zadyszkę. Nie wydarzyło się dziś nic niewytłumaczalnego. Zabrakło kluczowych piłkarzy, a większa jakość piłkarska nie zawsze jest gwarantem przepchnięcia meczu kolanem, zwłaszcza gdy nie masz pojęcia, czego spodziewać się po drużynie, w której zaszło tyle zmian. Jagiellonia koniec końców może się cieszyć, że słabszy mecz przypadł na spotkanie ze Śląskiem, a nie w Lidze Konferencji.
Foto: Jarosław Kłak Photography
Przerwa, przerwa i po przerwie. Motor wygrywa z Zagłębiem [RELACJA]