Po szalonym remisie z Chorwacją na PGE Narodowym przyszedł czas na najtrudniejsze, na papierze, wyzwanie Polaków w tej edycji Ligi Narodów – wyjazdowy mecz z Portugalią. Mieliśmy świadomość, że ekipa Roberto Martíneza, napakowana gwiazdami, będzie w tym meczu trudna do ruszenia. Można było jednak oczekiwać, że po urwaniu punktów Chorwatom reprezentacja Polski zrobi kolejny krok do przodu w swoim rozwoju. Zaczęło się obiecująco, skończyło upokorzeniem.

Miłe złego początki

Wśród kibiców reprezentacji Polski od bardzo dawna przewija się pytanie: dlaczego drużyny z drugiego szeregu, takie jak Słowacja czy Gruzja, mogą grać ciekawy futbol i sprawiać problemy najlepszym europejskim drużynom, a my nie? A właśnie, że możemy, problem w tym, że tylko przez pół godziny.

Widać było, że nie przyjechaliśmy do Porto z podkulonym ogonem. Dobrze rozpoczęliśmy mecz. Pewni siebie, wysoko ustawieni, z jasno nakreślonym planem, by zaatakować Portugalczyków. Świetnie pracowaliśmy w odbiorze i raz po raz udawało nam się przedostawać szybkimi atakami na połowę przeciwnika. U każdego z polskich piłkarzy było widać niesamowite zaangażowanie. W obronie graliśmy odważnie, ale odpowiedzialnie. Można było również dostrzec duży wpływ stoperów w akcjach ofensywnych. Poskutkowało to pierwszym celnym strzałem w meczu, który po dośrodkowaniu Zalewskiego oddał Bereszyński.

Po około 15 minutach gry zapaliła się nam pierwsza – jak się potem okazało, jedna z wielu – lampka alarmowa. Nieporozumienie między naszymi stoperami a Marcinem Bułką mogło doprowadzić do straty bramki w kuriozalny sposób. Na szczęście Cristiano Ronaldo i Bruno Fernandes nie zorientowali się dobrze w sytuacji.

Przebieg gry mógł zadowalać. W defensywie wygrywaliśmy większość pojedynków, nie dawaliśmy rozpędzić się Rafaelowi Leão, Cristiano Ronaldo czy Bernardo Silvie. Widać było, że kadra Probierza wyciągnęła wnioski po starciu w Warszawie. Raz po raz udawało nam się zaskoczyć mozolną i prowadzącą grę bez pomysłu Portugalię, brakowało jedynie zwieńczenia dobrego okresu gry bramką

Po około pół godzinie gry kapitalnym rajdem popisał się Nicola Zalewski, zagrał piłkę w pole karne do wychodzącego na wolną pozycję Bereszyńskiego, który próbował przerzucić piłkę nad Diogo Costą. Jednak w ostatniej chwili z odsieczą przyszedł Nuno Mendes i uratował gospodarzy przed utratą bramki.

Kontuzja Bereszyńskiego zwiastunem pierwszych problemów

Może mówić o niesamowitym pechu obrońca Sampdorii, który przy sytuacji sam na sam nabawił się urazu mięśniowego, uniemożliwiającego dalszą grę. Zmienił go Jakub Kamiński, gracz o zupełnie innej charakterystyce niż spisujący się fantastycznie w tym meczu Bereszyński. Gdyby Michał Probierz miał tylko możliwość powołać zawodnika, który gra na wyższym poziomie i bardziej nadawałby się do realizacji defensywnych celów niż gracz Wolfsburga, na pewno by z niego skorzystał. Prawda? Prawda?

Od tego momentu zaczęliśmy stopniowo gasnąć. Przed przerwą Portugalczycy zaczęli nam sygnalizować, że w każdej chwili mogą rozwinąć skrzydła. Było to widać szczególnie po lewej stronie, gdzie Rafael Leão zauważalnie coraz częściej urywał się naszym defensorom. Ucieszył nas gwizdek na przerwę. Koniec końców to my mieliśmy więcej okazji, by wyjść na prowadzenie. Wszystko wskazywało na to, że ugranie tu punktów jest bliżej, niż mogło nam się wydawać.

Druga połowa – inny mecz

Cokolwiek Roberto Martínez powiedział swoim podopiecznym w przerwie – podziałało. Portugalia od pierwszych minut drugiej połowy wyglądała jak ten „zdolny, lecz leniwy uczeń” w klasie maturalnej, który przechodzi semestr zimowy na samych wymęczonych trójach, a po męskiej rozmowie z ojcem wraca po feriach i zamierza napisać maturę najlepiej w klasie. Wprowadzony przez Martíneza w przerwie Vitinha rozruszał grę gospodarzy, którzy pozwalali sobie na coraz więcej. Pomocny mógł być fakt, że nasi zawodnicy myślami pozostali w szatni.

Dopiero po niecałym kwadransie Marczukowi udało się oddać pierwszy strzał Polaków po przerwie. Diogo Costa odbił piłkę na rzut rożny, który okazał się początkiem naszego końca. Po błędzie Urbańskiego przeciętny do tej pory Leão ruszył pełną parą wraz z Nuno Mendesem w kierunku naszej bramki. Pogoń piłkarzy Reprezentacji Polski za Portugalczykami wyglądała jak sprint dzieciaków ścigających się z Usainem Boltem w swoim prime’ie. Bliski przerwania akcji był Taras Romanczuk, który w desperacji próbował pociągnąć Leão za koszulkę – niestety, nie zdążył, i nie ma co się dziwić, nie ma pewności, że zawodnik Jagiellonii kiedykolwiek widział piłkarza, który biegnie z taką prędkością.”

Wykończenie tej akcji w wykonaniu Portugalczyków wyglądało jak gra treningowa z pachołkami. Leão pewnie skierował piłkę do bramki po centrze Mendesa, a na tablicy wyników zawidniało 1:0.

Jesteśmy dziadami

W jednej chwili naszej kadrze zostały odebrane wszystkie atuty. Każde niedociągnięcie, każdy drobny detal został obnażony przez Portugalczyków. Nie ma sensu rozkładać na czynniki pierwsze każdego kolejnego trafienia rywali. Gdy tylko mecz zaczął wymykać się nam z rąk, całkowicie odpuściliśmy. W Reprezentacji Polski posypało się wszystko. Portugalczycy poczuli, że mają ten mecz w garści i wcale nie rzucali się jak wściekłe psy, by za wszelką cenę podwyższyć wynik. Czekali na okazję, które przychodziło niesamowicie łatwo.

Od czasu do czasu, gdy tylko zbliżali się pod pole karne Polaków, nasi defensywni zawodnicy zachowywali się, jakby nie wiedzieli, na czym polega sport, który uprawiają. Po jednej z takich akcji ręką zagrał Kiwior, a karnego pewnie na gola zamienił Cristiano Ronaldo. Swoją klasę bramkami potwierdzili także Bruno Fernandes, strzelając pięknego gola z dystansu, oraz Pedro Neto. Wszystko zwieńczył ponownie gracz Al-Nassr, strzelając bramkę nożycami, ośmieszając przy tym naszych stoperów, którzy nie wyglądali, jakby chcieli realnie w tym przeszkodzić.

Ostatnim akcentem tego spotkania był honorowy gol strzelony przez Dominika Marczuka w debiucie w Reprezentacji Polski. Jeśli ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, by zorganizować plebiscyt na najsmutniejszego debiutanckiego gola w naszej kadrze, gracz Realu Salt Lake z całą pewnością otrzyma nominację.

Wszystko wskazuje na to, że głównym czynnikiem, który przyczynił się do takiego obrazu drugiej połowy, były zmiany, których zmuszony został dokonać Michał Probierz. Zdjęcie zawodników podstawowego składu całkowicie obróciło obraz spotkania. Nie zmienia to jednak faktu, że oglądaliśmy jedno z bardziej kompromitujących czterdziestu pięciu minut w wykonaniu naszych kadrowiczów w XXI wieku.

Co dalej?

Ten mecz może służyć za dobrą metaforę tego, w jakim miejscu od lat znajduje się nasz futbol reprezentacyjny. Pojawiają się pozytywne akcenty, gdy tylko czujemy, że możemy coś zbudować, gdy tylko zaczyna tlić się nadzieja, przychodzi kop w tyłek od rzeczywistości i wszystko wraca do ustawień fabrycznych. Czy to jest czas, by Michał Probierz zakończył przygodę z kadrą? Nie wiemy. Nawet jeśli tak, to kto ma go zastąpić? Skorża? Urban? Kolejny Portugalczyk? Jestem natomiast pewny co do jednego: koło marazmu i niepowodzeń reprezentacji Polski toczy się dalej, a my zaczynamy tracić jakiekolwiek emocje do tej kadry.

 

Portugalia – Polska 5:1 (0:0)

 

Zobacz też:

Ceremonia ważenia KSW 100: Wszyscy zawodnicy w limicie