fot. Casandra Miszewska

W Rakowie Częstochowa po kolejnych rozczarowaniach zbiera się na wstrząs; zagrożona jest nie tylko pozycja Dawida Szwargi, ale także jego podwładnych, którzy indywidualnymi i zespołowymi przeoczeniami wpadli w błędne koło. Długo by mówić o tym, o co możemy mieć pretensje wobec trenerów, zaczynając od stałych fragmentów gry, po przygotowanie mentalne i model gry. Dlatego też zebraliśmy pięć najważniejszych matactw z nadzieją, że uda się je wkrótce wyeliminować. Na początku tygodnia ogłosimy czy i ewentualnie jakie podejmiemy działania – oznajmił Michał Świerczewski. Najwyższy czas na spowiedź.

Grunty pod szpital

Odejście Marka Papszuna z pewnością przyniosło wiele zmian w klubie, jednak w pewnych aspektach poszło to trochę za daleko. Przygotowanie motoryczne podopiecznych sztabu szkoleniowego Rakowa Częstochowa w obecnym sezonie kuleje, a wręcz jest na tak słabym poziomie, że na palcach jednej ręki można wymienić graczy, którzy nie borykają się z szeregiem urazów oraz kontuzji. Po zdecydowanej większości starć tego sezonu w pomeczowych komunikatach klubu widniały informacje o kolejnych problemach zdrowotnych zawodników Rakowa.

Niejednokrotnie kluczowi piłkarze wypadali przed najważniejszymi meczami – zarówno w europejskich pucharach, jak i w lidze – czy też w ich trakcie. Są także tacy zawodnicy, którzy zaraz po zakończeniu rekonwalescencji łapali kolejne kontuzje. Część z nich to efekt niezależnego od sztabu z Michałem Garnysem na czele przypadku i pecha, ale niektóre były po prostu wynikiem niegotowości na wysokie obciążenia lub przetrenowania. Dotykało to wszystkie formacje – zerowy wybór trenera w środku pola, ogromne mieszanie obsadą bloku obronnego, kłopotami na wahadłach, na dziewiątce i wreszcie na bramce.

Decyzje personalne

Wymiana Tomasa Petraska na Adnana Kovacevicia była kompletnie przestrzelona. Ta decyzja idzie naturalnie przede wszystkim na konto włodarzy i dyrektora sportowego, ale wyraźnie trenerzy, którzy pozostali tego lata Rakowie, nie mieli wyczucia, aby mocniej wstawić się za pozostawieniem czeskiej legendy pod Jasną Górą, tak jak było chociażby w przypadku Berggrena czy Sorescu. Dramatyczna postawa Bośniaka ruszyła domino chaosu, bowiem ściągnięcie Mateja Rodina, za którym wstawiali się szkoleniowcy, było desperackim ruchem.

Pożegnano Vladislava Gutkovskisa, który zbierał największą burę, ale nadal był o dwie klasy lepszym napastnikiem od Fabiana Piaseckiego, którym nasza drużyna atakowała. Ale trzeba przejść do zarządzania obecną kadrą i wyborami na boisku. A jest co wyliczać Dawidowi Szwardze i jego ekipie. Większość kibiców zaczęłaby prawdopodobnie od wymiaru czasu gry dla notującego fatalny sezon Marcina Cebuli i stawianie go wyżej od Dawida Drachala, Jakuba Myszora, czy wcześniej Sonny’ego Kittela.

Dyskusyjne jest forsowanie w roli defensywnego pomocnika Vladyslava Kochergina, nawet w chwilach, kiedy dostępne do gry były rasowe szóstki/ósemki. Nietrafione zmiany w wielu meczach wprowadzały więcej dezorganizacji niż zysku i w ostatecznym rozrachunku nie pozwalały przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. I na samym końcu, kredyt zaufania między słupkami dla Kacpra Bieszczada, być może ostatecznie przekreślający szanse na osiągnięcie czegoś w tej kampanii.

Brak skruchy

Sympatycy częstochowian od dawna nie mogą się oprzeć wrażeniom powiedzeniowego „pozjadania umysłów”, ponieważ w przedmeczowych i pomeczowych rozmowach opiekunowie Rakowa dość często po prostu koloryzują wydarzenia i zwracają uwagę na błahe aspekty, a krytykują i wymieniają przyczyny niepowodzeń dość nieśmiało. Sztab nie uderza się w pierś, nie robi rachunku sumienia, emanuje nadmierną pewnością siebie i przekłada się to na to, że niechętnie decyduje się na zmiany w sposobie przygotowania drużyny, która może być zwyczajnie zbyt przesiąknięta jedną merytoryką, a tłumiony jest pierwiastek własnej inicjatywy.

Boleśnie przekonujemy się, że wyciąganie wniosków nie jest jedynie oklepanym frazesem, bo ten proces zachodzi obecnie u mistrzów Polski bardzo opornie i każdy tydzień to tak naprawdę powielanie tych samych błędów i głupich zachowań. A o ile w analityce faktycznie trudno dopatrywać się niedociągnięć, a trenerzy Kondak z Jędrychowskim oraz Krzymieniem umiejętnie przygotowują bazy danych o rywalach i o własnym zespole, o tyle w temacie egzekwowania ich nauki i rad pies jest pogrzebany.

Jednak zwieńczeniem wszystkich prób ucieczki od bieżącej sytuacji i wyimaginowania odmiennej rzeczywistości był ironiczny wpis trenera Łukasza Włodarka na platformie X po wysokim zwycięstwie nad Lechem, który szybko został usunięty. Szkoleniowiec pracujący przy Limanowskiego 83 od trzech lat, zasugerował syndromem oblężonej twierdzy to, że kryzys sobie wymyśliliśmy. No cóż, skoro istnieją trudności z rozpoznaniem realnej dyspozycji zespołu, to muszą mieć miejsce także problemy z reakcją. Dziś przychodzi nieprzyjemna pobudka z ręką w nocniku.

Zapaść cech wolicjonalnych

Regres mentalny przebija o kilka długości regres sportowy. Zawodnicy nie budują swojej siły i charakteru przy dobrych momentach, a stopniowo rujnują te elementy po gorszych chwilach. Gracze zatracili ducha drużyny i tłumiona w nich złość przekłada się na szatnię i boisko. Zespół przede wszystkim w starciach wyjazdowych spisuje się nawet gorzej niż pamiętny „ligowy średniak”. Piłkarze na obcych terenach mają związane nogi, poddają się często wrogiej atmosferze trybun i rozpędowi gospodarzy, a każda dogodna okazja przeciwnika budzi histerię i panikę pod bramką.

Degrengolada widoczna jest również przy seryjnym marnowaniu stuprocentowych sytuacji do strzelenia gola, czy fragmentach odłączenia prądu we własnej szesnastce i w trakcie nieporozumień z rywalami. Do tego straty punktów w ostatnich minutach i bezradność w obliczu potrzeby odwrócenia wyniku. Piłkarzom nie tylko brakuje przekonania o własnej jakości, ale towarzyszy temu brak odwagi we wspólnych poczynaniach i swojego rodzaju wyjścia przed szereg oraz wzięcia odpowiedzialności. Od kilku miesięcy niewiele jest zgrania i wspólnoty całej kadry, a każdy sobie rzepkę skrobie… Być może decyzja o zastąpieniu trenera mentalnego psychologiem sportu, który zwykle pracował ze sportowcami dyscyplin indywidualnych i nie bywa z ekipą na co dzień, w tych warunkach po prostu nie może przejść.

Porzucenie „dziedzictwa”

Kiedyś Marek Papszun powiedział, że przewidywalność może być zaletą. Oznaczałaby ona przecież powtarzalność, regularność i skonkretyzowany plan oraz filozofię. Było to po meczu w Radomiu dwa lata temu. I wydaje się, że po tym czasie podopieczni wraz z następcą za mało wzięli sobie te słowa do serca. Prowadzenie Rakowa przez Dawida Szwargę, Jakuba Dziółkę, braci Włodarków oraz resztę to nieustanne wdrażanie nowych pomysłów i rozwiązań, tylko aby coś ulepszyć, coś poprawić i czymś zaskoczyć, zamiast pielęgnowania dotychczasowego dorobku.

Piłkarze nie zapomnieli jak się gra w piłkę, co okazyjnie udowadniają, tak jak w potyczkach z Lechem i Koroną, ale na dłuższą metę są przeładowani materiałem i zagubieni ciągłym rotowaniem założeń. Stabilizacja okazała się tylko wyświechtanym sloganem, a działania trenerów czerwono-niebieskich nie znalazły pokrycia. Mało doświadczony sztab szkoleniowy, w którego za szybko wstąpiła wygórowana wiara w swoje możliwości, zwietrzył okazję do oddzielenia się od fundamentów, które stawiano przez siedem lat, znacznie przekombinował i im szybciej zda sobie z tego sprawę, tym lepiej będzie dla dobra klubu.