fot. Skra Częstochowa/materiały prasowe
Mateusz Kaczmarek na ostrym zakręcie swojej kariery ponownie trafił do Częstochowy. Nowym klubem pomocnika, który był jednym z pierwszych „produktów” akademii Rakowa i debiutantem na poziomie ekstraklasy, została drugoligowa Skra, która również nie ma łatwego czasu. 21-latek w rozmowie z nami opowiada między innymi o wyjeździe z Limanowskiego, pobytach w Legnicy i Puławach oraz nowym otwarciu przy Loretańskiej.
Mateusz, transfer do Skry to dla Ciebie powrót do rodzinnego miasta po trzech latach.
Na pewno jest to fajny powrót do rodziny i do starych przyjaciół. Częstochowę zawsze miałem w sercu i jestem pozytywnie nastawiony na ten powrót. Miło spędza się tu czas z bliskimi.
Na razie jesteś wyborem z ławki i zanotowałeś jedną asystę. Czujesz, że wracasz do optymalnej dyspozycji?
Tak, jestem teraz rezerwowym wyborem dla trenera i cały czas walczę o to, aby dostać szansę gry od pierwszej minuty i nie oddać tego miejsca w składzie. Będę robił wszystko, co w mojej mocy, nadal chcę się rozwijać. Miałem ostatnio gorszy okres, dwie kontuzje, dwukrotnie problemy z kostką. To był trudny czas, ale teraz czuję się bardzo dobrze, chcę się nieustannie piąć w górę i budować tę formę, rozwijać się, ciągle iść szczebel wyżej.
Trener Gerega często podkreśla, że na tym poziomie priorytetem powinien być rozwój zawodników, czasem nawet kosztem wyników. Potwierdziłbyś, że tego doświadczasz?
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony trenerem. Mamy bardzo młody zespół i to widać od razu, ale myślę, że na boisku tego aż tak nie pokazujemy. Czasem popełniamy błędy juniorskie, ale uważam, że ta drużyna jest ze sobą zżyta. Walczymy razem. Są też zawodnicy bardziej doświadczeni, którzy tych młodych biorą pod skrzydła. I przez to, że jest to tak młoda drużyna, ci młodzi muszą dorosnąć piłkarsko. Widzę, jak trener daje dużo szans młodym zawodnikom i myślę, że jest to bardzo w porządku. Wiek w piłce nie gra roli, robią to natomiast umiejętności.
Które elementy piłkarskiego rzemiosła poprawiłeś, a co nadal powinieneś poprawić?
Ten pierwszy okres w Skrze był dla mnie taką adaptacją do taktyki, bo przez poprzednie trzy lata grałem systemem 4-3-3 albo 4-1-4-1, zawsze czwórką z tyłu, a tutaj gramy 3-4-3. Wcześniej występowałem też na lewym albo na prawym skrzydle, a teraz jestem taką dziesiątką. To jest takie pół na pół, muszę więc poruszać się trochę w środku i trochę na skrzydle, nawet więcej środkiem. A jeśli chodzi o mój rozwój, pomaga mi to, że chcemy grać w piłkę – nie wybijamy jej, nie gramy typowo pod wynik, że na przykład laga, walka, itp., tylko po prostu chcemy zachowywać dobry styl na boisku i z tego tworzyć sytuacje. Sądzę, że to właśnie pomaga wielu zawodnikom się rozwijać.
O to chciałem Cię zapytać. Lepiej czujesz się jako typowa dziesiątka czy korzystniejsza była dla ciebie rola klasycznego skrzydłowego?
Szczerze ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Od juniora zawsze byłem jednak dziesiątką w 4-3-3 i potem, kiedy zacząłem wchodzić do seniorskiej piłki, to trenerzy zaczęli mnie stawiać na skrzydło. Trochę się do tego przyzwyczaiłem, nie powiem, że nie. Aczkolwiek kiedy debiutowałem w Rakowie Częstochowa w ekstraklasie, pojawiłem się na pozycji numer ,,8″ w systemie 3-4-3. Ogólnie dobrze czuję się w środku, ale w ostatnich latach w Miedzi Legnica, czy w Wiśle Puławy, byłem właśnie tym skrzydłowym, więc jednak bardziej się przyzwyczaiłem do gry przy linii. Kiedy tutaj wróciłem, musiałem sobie przypomnieć zachowania środkowego pomocnika i tę właśnie taktykę.
Cztery lata temu zadebiutowałeś w pierwszym zespole Rakowa w rozgrywkach ekstraklasy. Najmilsze wspomnienie?
Myślę, że tak. Jestem wychowankiem Rakowa, więc od małego, jeżeli chodzi o Raków, marzeniem było zadebiutować na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce i piąć się w górę, dlatego jest to na pewno bardzo miłe wspomnienie. Do dzisiaj je dobrze wspominam. Chociaż ta moja kariera nie potoczyła się tak, jak sobie wyobrażałem, to cały czas jestem pozytywnie nastawiony. Wciąż pracuję nad sobą i wierzę, że jeszcze do ekstraklasy trafię.
Czym oczarowałeś Marka Papszuna, który tak niechętnie sięgał do akademii?
Powiem szczerze, nie wiem. Na pewno od małego miałem jakiś talent do piłki i bardzo ciężko pracowałem, najpierw będąc w akademii Rakowa, a potem rezerwach w wieku 16 lat. Na przykład, trening zaczynał się o ósmej rano, a ja byłem w klubie od 6:15 i pracowałem nad sobą. Czym oczarowałem trenera Papszuna? Trzeba byłoby jego zapytać. Jestem mu bardzo wdzięczny, że dał mi taką szansę. Myślę, że mam w sobie to coś, ten talent, który muszę cały czas szlifować i dopracowywać.
Jak zapamiętałeś swój kontakt z tym szkoleniowcem?
Trudne pytanie, ponieważ byłem w pierwszej drużynie Rakowa około pół roku. Myślę, że trener Papszun był pomocny. Brał mnie nawet na indywidualne rozmowy, chciał, żebym pracował właśnie indywidualnie, czy to motorycznie, czy nad odżywianiem. Cały czas chciał mi pomagać, abym mógł się rozwijać i myślę, że miałem z trenerem Papszunem dobry kontakt. Nie był jakiś szczególny, ale wspominam go dobrze.
Przez następne pół roku nie pojawiłeś się już w kadrze, po czym wyfrunąłeś z klubu. I jak to było z twoim odejściem? Prezes Cygan mówił, że klub za długo czekał z propozycją nowego kontraktu…
Na pewno na tamten moment myślałem o graniu na wysokim poziomie. Zadebiutowałem w ekstraklasie i to spowodowało, że chciałem więcej. Wiedziałem, że Raków będzie walczył, bo był na etapie budowy silnej drużyny, wobec której oczekiwania były coraz większe. Wiedziałem, że mogę mieć mniejsze szanse na granie w pierwszym zespole, a rezerwy na tamten moment były w czwartej lidze i walczyły o awans. I podjąłem decyzję, że odchodzę z klubu o jeden szczebel niżej, aby móc mieć więcej szans na grę.
I to pierwsze pół roku w Miedzi było takie, że dostawałem okazje, nawet dwa, trzy razy dostałem szansę gry w pierwszym składzie, a resztę wchodziłem z ławki. Tej gry miałem więcej niż w Rakowie. Ale potem zmienił się trener, przyszedł nowy sezon i nie byłem wyborem nowego szkoleniowca, większość czasu grałem w rezerwach. Postanowiłem więc odejść z klubu, ponownie do drużyny ze szczebla niżej. To było wypożyczenie, abym mógł łapać te minuty, bo jednak myślę, że młodzi zawodnicy powinni dążyć do tego, żeby jak najwięcej grać, bo jednak mecz to jest największa nauka.
Część kibiców miała obustronny żal. Z perspektywy czasu nie żałujesz tamtej decyzji? Miałeś wahania z jej podjęciem?
Wahania były, bo gra dla tego klubu zawsze była moim marzeniem, więc ciężko było podjąć tę decyzję. Staram się jednak w życiu nie żałować niczego. To co było, to co się stało, myślę, że było na pewno po coś. Na pewno mnie to dużo nauczyło, a czy żałuję? Ciężko powiedzieć. Uważam Raków za mój dom. Super byłoby kiedyś tam wrócić. Jestem zżyty z tym klubem i chciałbym kiedyś zagrać w pierwszej drużynie klubu, którego jestem wychowankiem oraz z którym przechodziłem etap jego oraz mojego rozwoju. Chciałbym wrócić do domu i zagrać w klubie, w którym się wychowałem.
Nie brałeś pod uwagi ewentualnego wypożyczenia?
Na tamten moment nie myślałem o tym. Podjąłem decyzję, że nie przedłużę tego kontraktu, myślę też, że nie było wtedy takiej propozycji ze strony Rakowa, że daliby mi taką właśnie ścieżkę rozwoju i mnie trochę poprowadzili. Nie było czegoś takiego, że powiedzieli mi, żebym przedłużył kontrakt, a potem zostanę wypożyczony. Nie było takiego tematu. Ja też zwyczajnie o tym nie myślałem.
Potem byłeś istotnym ogniwem Miedzi, ale wszystko zmieniło odejście trenera Skrobacza. Następna kampania prawie w całości w rezerwach. Jak przyjąłeś informację, że nie figurujesz w planach trenera Łobodzińskiego?
Kilka razy rozmawiałem na ten temat z trenerem Łobodzińskim. Było to dla mnie ciężkie, ponieważ jestem zawodnikiem ambitnym i jestem też na co dzień uśmiechnięty. Kiedy nie gram, nie pokazuję do końca swoich emocji. Jestem wtedy wkurzony, ale trzymam to w sobie. Był to też trudny okres w moim życiu, cały sezon grałem w rezerwach Miedzi. Jednak jestem człowiekiem pozytywnie nastawionym, więc myśli też miałem pozytywne – że może jednak to i dobrze, że jestem w trzeciej Lidze, że łapię więcej tych minut, że gram tam cały czas. Co tydzień mecz, mogę utrzymywać formę i rozwijać swoje umiejętności. Decyzje trenera są niepodważalne. Trenerzy mają różne taktyki, różne założenia. Nie każdy zawodnik w stu procentach wpasowuje się do danych założeń. Jeden będzie pasował super, drugi mniej. Podsumowując, myślę, że to był ciężki okres, ale się nie załamałem.
Zamiast awansować do ekstraklasy, zszedłeś do ligi drugiej. Puławy były na tamten moment najlepszą opcją?
Myślałem, że trener Łobodziński zostanie w Miedzi przy awansie, więc wiedziałem, że jeśli w pierwszej lidze nie dostawałem szans, nie mogłem się pokazać, to w ekstraklasie tym bardziej tak będzie. Że na pewno też zostaną ściągnięci zawodnicy z większym doświadczeniem, czy większymi umiejętnościami. Podjęliśmy więc decyzję, że Miedź wypożyczy mnie do drugiej Ligi. Pierwotnie było ciężko znaleźć klub chętny na wypożyczenie, ale potem miałem dwie opcje. Jedną z nich była Wisła Puławy, no i zdecydowałem, że to będzie ten klub.
Półtora roku na Lubelszczyźnie nie do końca pozwoliło ci się odbić. Tak jak mówiłeś, po części kontuzje sprawiły, że zjechałeś na drugi plan. Jak sobie radziłeś w tamtym okresie?
Myślę, że najgorsza dla mnie jest taka niemoc. Doznajesz kontuzji i nie możesz trenować. To jest takie monotonne. Przychodzisz do klubu, pracujesz z fizjoterapeutą, robisz ćwiczenia, robisz różne badania i to jest ciężki okres dla każdego zawodnika. Nie wychodzisz z kolegami na boisko, nie cieszysz się piłką, tylko pracujesz indywidualnie. W Puławach dwa razy było tak, że sezon zaczynałem jako zawodnik rezerwowy i wchodziłem z ławki. Natomiast gdy już byłem bliżej pierwszego składu, to właśnie dwukrotnie zatrzymywała to kontuzja kostki. To też było takie frustrujące, bo jednak walczysz o ten skład, dostajesz szansę, a nagle kontuzja hamuje to wszystko. To nie jest przyjemne.
Nadal jesteś w młodym wieku. W Skrze wielu piłkarzy otrzymywało nowe życie. To idealne miejsce na ten czas?
Myślę, że tak. Po kontuzji przyszedłem tu wkurzony, wkurzony że ją miałem pod koniec tamtej rundy. Przyszedłem tu z chęcią pokazania, że jednak mam te umiejętności, że mogę się piąć w górę oraz pomagać zespołowi wygrywać mecze. Przede mną ostatnie pół roku w roli młodzieżowca, więc myślę, że zdecydowanie się na Skrę było dobrym wyborem.
Pamiętamy jednak, że jesteś tylko wypożyczony z Wisły. Wiesz już, jakie perspektywy masz na horyzoncie? Pozostałbyś w przypadku utrzymania?
Nie myślałem nad tym. Żyję tu i teraz, więc zajmuję się tym co jest teraz, walką o skład, bo jednak jestem zawodnikiem rezerwowym i wchodzę na końcówki. Nie myślę o tym co będzie. Żyję z dnia na dzień.
Nie sposób nie myśleć o sprawach pozaboiskowych. Temat losów klubu w związku z obiektem i licencją mocno żyje w szatni?
Na pewno są jakieś tam rozmowy w szatni, ale nie chciałbym rozwijać tego tematu.
Jak duży wpływ na twoją karierę ma twój tata, który również był zawodowym sportowcem?
Czy to od taty, czy to od mamy, czuję wielkie wsparcie. Jeżdżą i jeżdżą, teraz przychodzą tutaj w Częstochowie na każdy mecz u siebie. Nawet jak byłem w Miedzi Legnica czy Wiśle Puławy, starali się przyjeżdżać jeśli tylko mogli, nawet na jakieś wyjazdy, jeśli mieli bliżej. Godzinne, dwugodzinne, czy czasem nawet trzy, to starali się przyjeżdżać. Jestem na pewno trochę podobny do taty, jeśli chodzi o taką duszę sportowca. Tata na pewno mi dużo pomaga, zadaje dużo pytań, chce się właśnie dowiadywać, jak to wszystko wygląda. Pyta się w tygodniu, czy będę grał w najbliższy weekend. Dużo z nim rozmawiam i czuję w nim wielkie wsparcie. Chcę też na pewno wejrzeć w siebie, udowodnić sobie coś, bo jednak spadłem o te dwa szczeble niżej odkąd debiutowałem w ekstraklasie. I nie tylko chcę to zrobić dla siebie, ale chcę też zrobić to dla rodziców. Chcę pokazać, co potrafię, bo wiem, że ta wiara od rodziców jest wielka.
Biało-zielona część miasta zadaje sobie pytanie: dlaczego nie żużel?
Na podwórku od małego miałem starszych kolegów, którzy uwielbiali grać w piłkę. Ja się wlepiłem, można tak powiedzieć, do ich paczki, no i całe dnie spędzałem na boisku. Był też moment, kiedy trenowałem taekwondo. To był około dwuletni epizod. Był moment kiedy trenowałem taekwondo oraz piłkę nożną na raz, aż przyszedł moment, kiedy musiałem wybrać jedno, bo nie dało się połączyć szkoły, sztuk walki z piłką nożną. Serce zadecydowało, że wybiorę piłkę, bo jednak to kochałem i uśmiechałem się jak to robiłem, a teraz nie interesuję się żużlem. Oglądanie tego sportu nie sprawia mi frajdy. Natomiast mój tata do dzisiaj ogląda ten żużel, jest nim zainteresowany. Tata nigdy na mnie nie naciskał i dał mi wybór.
Na koniec, jak przez ostatnie lata zmieniało się twoje spojrzenie na futbol?
Otoczka piłki nożnej nie jest taka łatwa, jak to się może wydawać z zewnątrz. Ludzie, którzy się nie znają myślą po prostu, że zawodnik wychodzi, gra i bierze za to mniejsze lub większe pieniądze. Na pewno uważam, że potrzeba dużo poświęcenia, jeżeli chodzi o piłkę nożną. Moje spojrzenie na piłkę jest zawsze takie same. Sprawia mi to dużą przyjemność. Cały czas to kocham. Nie ma czegoś takiego, że przychodzę do klubu i jestem smutny. Ja po prostu zawsze przychodzę i daję tę swoją energię. Nawet kolegom z drużyny, jeśli ktoś ma gorszy okres. Ja zawsze przychodzę uśmiechnięty i staram się właśnie tą energią wszystkich zarażać. Spojrzenie na piłkę miałem zawsze takie same. To jest coś co kocham i to, co chcę robić.